Odtwarzanie przez Spotify Odtwarzanie przez YouTube
Przejdź do wideo YouTube

Ładowanie odtwarzacza...

Scrobblujesz ze Spotify?

Powiąż swoje konto Spotify ze swoim kontem Last.fm i scrobbluj wszystko czego słuchasz z aplikacji Spotify na każdym urządzeniu lub platformie.

Powiąż ze Spotify

Usuń

Nie chcesz oglądać reklam? Ulepsz teraz

Feniks Czarny, ale piękny, a nie kulawy -- CBP @ Kraków 2011

Śro 11 V – Crippled Black Phoenix

Pod Jaszczurami pojawiłem się kilka minut przed wskazaną na bilecie 20stą, na klubie kilkanaście osób, pusta scena, zero ruchu, zero merchu do kupienia. Długie ustawianie nagłośnienia, o 20:30 zaostrzenie apetytu przez Rise Up and Fight na soundchecku, przerwa. Klub się wypełnia, i wreszcie o 21:20 zaczynamy.
Pokaźny, siedmioosobowy skład Crippled Black Phoenix zaczyna mocarnie, od Troublemakera z całkiem świeżego albumu I, Vigilante. Żywo, głośno, atmosfera gęsta, scena zadymiona (czy tylko mnie zapach z dymiarki kojarzył się z marchewkami bądź czymkolwiek innym z gleby? ;)). I jeden mały zgrzyt, wokal nieco cichy, słabo przebijający się przez ścianę gitar (taka sytuacja zresztą powtórzy się kilka razy). Później Fanstastic Justice. Bóg gitary i późniejszy kierownik imprezy, Justin Greaves zarośnięty, z tą chustą przez pół twarzy wyglądał niczym terrorysta, wywija gitarą wokół siebie, raz niemal by mnie zahaczył gryfem. Joe Volk, podobnie jak drugi gitarzysta Karl Demata i basista, zadowoleni, uśmiechnięci.
Pod sceną headbanging, bujanie, ale i gdzieś pomiędzy gorąca czterdziestka zagrzewająca gawiedź, z czasem zrzuci z siebie koszulkę i zaprezentuje nam swoją nielichą, zarośniętą, spoconą klatę. Zmiana nastroju – przepiękne A Lack of Common Sense, potem Goodnight Europe, podniośle, poruszająco. Joe zapewniający, że polska publika jest naj, nawet napisali dla nas piosenkę Poznań i obiecał, że po gorącym przyjęciu w Krakowie, zmieni słowa tegoż utworu ;) Warto jeszcze wspomnieć o Of A Lifetime z panią „keyboardzistką” na wokalu, a także znów bardzo mocnym We Forgotten Who We Are. Koniec zasadniczego setu to killery – wyczekane chyba przez wszystkich 444 i Rise Up and Fight, ściana dźwięku, co nieco skakania, patos i piękno. Na zakończenie Burnt Reynolds chóralnie odśpiewane przez wszystkich, nawet już po zejściu zespołu ze sceny, co wymusiło (planowamy ;)) bis. Na zakończenie suita Born for Nothing/Paranoid … etc. Justin dyrygujący tłumem (a raczej tłumkiem, bo ludzi przyszło na oko nieco ponad setka), paradujący z gitarą po parkiecie, wycinający solówki. Piękny finał. 23:10 i dziękujemy, dobranoc.
Podczas koncertu chodziło mi po głowie tylko banalne „Jakie to piękne!”, i właśnie Crippled Black Phoenix to zespół, który tak wspaniale potrafi operować hałasem. A że kawałki same w sobie przepiękne, to i musiało się wszystkim podobać.
Żeby to „po polskiemu” ponarzekać, nadmienię, że brakło mi tego przestrzennego, rozmytego oblicza CBP, jak np. I Am Free, Today I Perished czy My Enemies I Fear Not…; do tego ponad godzinne opóźnieni; no i jednak Jaszczury potwierdzające, że nie do końca nadają się na koncerty ZŁOŻONEJ muzyki z wieloma instrumentami – vide momentami hałas przeradzający się w bełkot i chwilami zbyt cichy wokal.

To wszystko nie zmienia faktu, że zarówno subiektywnie jak i obiektywnie (ale w oparciu tylko o własne doświadczenia) był to jeden z najpiękniejszych koncertów na jakim byłem. Tak, wiem, znafcy zaraz mi zarzucą, że mało widziałem.
Po gigu udało mi się złapać wszystkich muzyków, zamienić kilka słów, podpisać to i owo i upewnić się, że wrócą do nas w niedalekiej przyszłości (oby). Atmosfera mimo wszystko dobra, i choć trochę zabrakło do absolutu, to wrażenia zdecydowanie dobre.

I tak jak po Arms and Sleepers – „(…) czekam na następne i proszę o inny klub.”

FANTY

Nie chcesz oglądać reklam? Ulepsz teraz

API Calls