Odtwarzanie przez Spotify Odtwarzanie przez YouTube
Przejdź do wideo YouTube

Ładowanie odtwarzacza...

Scrobblujesz ze Spotify?

Powiąż swoje konto Spotify ze swoim kontem Last.fm i scrobbluj wszystko czego słuchasz z aplikacji Spotify na każdym urządzeniu lub platformie.

Powiąż ze Spotify

Usuń

Nie chcesz oglądać reklam? Ulepsz teraz

Hard Rock Heroes Festival 2011, 28 listopada, Spodek, Katowice

Wielkim fanatykiem WHITESNAKE nie jestem. Po prostu chciałem zobaczyć jak na żywo prezentuje się hardrockowa legenda i wreszcie samemu usłyszeć jak to jest z tą formą wokalną Coverdale’a. Jedni bowiem twierdzą, że jest dobrze, a inni, że jest bryndza. Frekwencja na festiwalu nie powalała. Choć według mnie wcale nie było jakoś źle, a z biegiem czasu ludziów przybywało. Ogólnie to i tak było więcej niż myślałem że będzie. Od początku genialny metalmindowy pomysł na robienie tego festiwalu w Spodku wydawał mi się przesadzony. Oczywiście wzorem Metal Hammer Festival, również i tym razem nie było telebimu. Sprzedaż biletów na tyle rozminęła się z oczekiwaniami, że zamknięto sektor niebieski, aby zagęścić widownię w sektorze czerwonym i na płycie. Ostatecznie zniesiono wszelkie kategorie biletów i każdy mógł sobie usiąść gdzie tylko chciał albo iść na płytę.
Pierwszy koncert, czyli J.D. OVERDRIVE oglądałem z pierwszego rzędu sektora czerwonego, a wszystkie następne już z płyty (w różnych miejscach, choć przeważnie blisko sceny). Zespół ten zafascynowany jest amerykańskim southern metalem i stoner rockiem. Nie ukrywają inspiracji takimi grupami jak Black Label Society, Down czy Pantera. Czasami może trochę zbyt nachalne jest to inspirowanie, ale ogólnie dają radę. Chociaż nie ukrywam, że nie jestem fanem przenoszenia na polski grunt amerykańskiego czy w ogóle zagranicznego imidżu. Polski metalowiec powinien pić wiśniówkę zamiast Jacka Danielsa (stąd zresztą skrót J.D. w nazwie kapeli) i nosić czapkę zimową a la kondon, a nie kowbojski kapelusz. No dobra, niby to samo jeśli chodzi o wizerunek robi Corruption, ale nie ukrywajmy, że to muzycznie po prostu lepszy zespół od Ślązaków z J.D. OVERDRIVE. Co do repertuaru to zaprezentowali m.in. swój najbardziej znany utwór Ballbreaker i przeróbkę hendrixowskiego Purple Haze. Następnie pokazał się KRUK z Dąbrowy Górniczej. U nich również trochę zaciera się granica między inspiracjami, a lekkim brakiem oryginalności, jednak to jeden z najlepszych zespołów w Polsce grający klasyczny hard rock. Zostali dobrze przyjęci, tym bardziej, że złożyli hołd Ronniemu Jamesowi Dio grając sabbathowe Heaven And Hell. Inna sprawa czy wokalista Tomasz Wiśniewski ma umiejętności żeby porywać się na taką klasykę. Widziałem ich już przed Uriah Heep i stoję przy swoim, że jest co najwyżej dobrym rzemieślnikiem. Z drugiej strony wiadomo że klasyczny hard rock i heavy metal to najtrudniejsze rockowe gatunki do śpiewania. Wymagające dużej skali głosu i wysokich umiejętności. Wykonali również swój epicki utwór It Will Not Come Back z rozbudowanymi partiami instrumentalnymi. Dobry koncert.
Po nich wystąpili sympatyczni Północnoirlandczycy (radosne słowotwórstwo rządzi) z THE ANSWER. Chciałoby się powiedzieć – kolejni epigoni Led Zeppelin. Mają jednak w sobie ten taki żywioł, zajebistość i autentyczną radość z grania, no i jednak w sumie dość spory pierwiastek takiego własnego „ja”. Od razu kupili publiczność skocznymi melodiami i bezpretensjonalnością, ozdobioną popisami wokalisty Cormaka Neasona na harmonijce. Skandowanie widowni „Answer ! Answer !” po zakończonym gigu mówiło samo za siebie. Jako że to był ich pierwszy koncert w Polsce i byli zachwyceni publiką to zamierzali potem wyjść na stoisko z merchandisem i wypić piwo z fanami. Czy tak było nie wiem. Ja wyszedłem z sali jedynie po spodkową imitację hot doga. Amerykańsko-brytyjska załoga ALCATRAZZ była następna w kolejce do grania. Jej twórcą i filarem jest znany brytyjski wokalista Graham Bonnet, który miał okraszony sukcesami epizod w Rainbow. Tak dokładnie to oficjalna nazwa grupy brzmi ALCATRAZZ FEATURING GRAHAM BONNET, z racji tego, że zespół został reaktywowany przez niego z nowymi muzykami. Bez konsultacji z tymi, z którymi zakładał oryginalny skład w latach 80. Ale dość tych prawnych pierdół. Prawda jest bowiem taka, iż Graham Bonnet jest w rewelacyjnej formie. Ciągle ma mocny i czysty głos. Sam koncert też był spoko. Dobry podmetalizowany hard rock, czasem z klawiszowymi ozdobnikami z taśmy (ALCATRAZZ to kwartet – wokal, gitara, bas i perkusja). Nie mieli aż tak dobrego odbioru jak THE ANSWER, ale też muzyka po prostu już nie tak przebojowa. Jednak moim zdaniem ciekawsza. Najlepiej przyjęte przez publikę zostało zajebiste solo na perkusji w wykonaniu Bobby’ego Rocka, a także odegranie paru legendarnych hitów Rainbow takich jak Since You Been Gone. Później mieliśmy następny polski akcent w postaci TSA. Ten zespół to klasa sama w sobie. Liczni fanklubowicze dali o sobie znać na płycie i na trybunach. Każde słowo i gest Marka Piekarczyka wzbudzało entuzjazm widowni, a skandowanie nazwy zespołu w przerwach między utworami w zasadzie nie milkło. Zespół instytucja. No i to jest właśnie ten moment w tekście, kiedy fani WHITESNAKE mogą przestać czytać. Mimo że wcale na to nie liczyłem, jak również się tego nie spodziewałem, to TSA było gwiazdą wieczoru. Mieli też bardzo dobre, soczyste, mocne i jednocześnie selektywne brzmienie, w przeciwieństwie do WHITESNAKE, którzy odkręcili po prostu wszystko na full, aby zagłuszyć wątpliwą dyspozycję głosową Coverdale’a. Zaczęli od świetnego Jestem Głodny. Magicznie zabrzmiało wspaniałe 51. Rewelacyjnie wypadł mocarny Proceder z tak samo zatytułowanej najnowszej (mimo że już siedmioletniej) płyty zespołu. Wszyscy śpiewali ten utwór słowo w slowo. Nie mogło zabraknąć oczywiście Aliena. Andrzej Nowak czarował solówkami. W tyle nie pozostawali drugi wiosłowy Stefan Machel, basista Marek Kapłon i perkusista Janusz Niekrasz. O Piekarczyku to nawet nie wiem co tu jeszcze można napisać. Kapitalna forma, tryska energią jakby był co najmniej dwa razy młodszy niż w rzeczywistości. A jest przecież równolatkiem Coverdale’a. Mają po 60 lat, Bonnet prawie 64. Zagrali również hymnowy dla polskiego metalu lat 80. Heavy Metal World.
W końcu nadszedł czas na danie główne festiwalu. WHITESNAKE jest w porządku. Jednak trochę mnie irytuje ten loverboyowy imidż Coverdale’a, podobnie jak hedonistyczna monotematyczność tekstów, jak również przesadne nadużywanie słowa „love” w większości piosenek. No i też to, że nigdy nie mieli jakiegoś takiego choćby trochę stałego składu, tylko zawsze Coverdale i ciągle zmieniający się najemnicy. Owację na wejście mieli wspaniałą. Płytę wypełnili fanatyczni wielbiciele grupy, którzy tak czy siak byliby szczęśliwi bez względu na jakość widowiska. A WHITESNAKE poza liderem tworzą obecnie: gitarzyści Reb Beach i Doug Aldrich, basista Michael Devin, perkusista Brian Tichy i klawiszowiec Brian Ruedy. Zaczęli od połączonej kompilacji dwóch utworów – Bad Boys/Children Of The Night. Potem przeszli do megaprzebojowego Give Me All You Love, na którym, nie powiem, fajnie się bawiłem. To wszystko z najsłynniejszego albumu WHITESNAKE z 1987 roku zatytułowanego po prostu…Whitesnake. Z niego pochodziło najwięcej kawałków zagranych na tym koncercie. Jako że był to występ festiwalowy, to set był ciut krótszy niż inne na tej trasie, choć niewiele. Przed Love Ain’t No Stranger pan wokalista łyknął sobie naszej polskiej wódki. Nie zmieniło to jednak tego, iż w Katowicach śpiewał nienajlepiej. Ratowały go chórki gitarzystów i refreny odśpiewywane przez publiczność. W internecie wszyscy pieją z zachwytu nad tym koncertem. Jednak prawda jest taka, że momentami wokal Coverdale’a to był jakiś nieśmieszny żart.
Idąc dalej w miłość zabrzmiały The Deeper The Love oraz z najnowszego albumu Forevermore dwa utwory w postaci Steal You Heart Away i pięknego utworu tytułowego. Później mieliśmy gitarowy pojedynek Beacha i Aldricha. Niby fajny, jednak trochę męczący. I trochę wydłużany żeby David trochę odpoczął przed Snake Dance, Can You Hear The Wind Blow i Love Will Set You Free. Jeśli ten gig cechował się jakimkolwiek dramatyzmem to został on zaprzepaszczony perkusyjnym solem Briana Tichy. Efekciarskim, jednak dość topornym i zdecydowanie za długim. Jeszcze żeby po takim długim odsapnięciu Coverdale lepiej śpiewał, ale gdzie tam. Szołmen to z niego zajebisty. Kontakt z widownią ma fenomenalny. Dobra żartobliwa konferansjerka, pełna profeska. Tyle że ja nie oczekuje po koncercie zabawnego przedstawiania zespołu, jak to miało miejsce po perkusyjnych popisach. Końcówka występu to już hit za hitem. Szkoda że z wokalem mającym problemy z przebiciem się przez instrumenty. Rozbrzmiały kolejno Is This Love, Fool For Your Loving i Here I Go Again. Set zwieńczyły całkiem dobre wykonania purplowego medley Burn/Stormbringer (Coverdale śpiewał kiedyś w Deep Purple jakby ktoś jakimś cudem tego nie wiedział) oraz Still Of The Night. Czekałem na ten ostatni utwór, bo kocham go jeszcze z czasów dzieciństwa. Muzycznie wypadło moim zdaniem spoko, wokalnie trochę mniej spoko, jednak ogólnie w porządku. Bisów nie było – wiadomo – formuła festiwalowa. Grali jakieś niecałe dwie godziny. Mimo że to WHITESNAKE było gwiazdą festiwalu, to jednak nie ich gwiazda błyszczała najjaśniej.

PROGRAM FESTIWALU:

16:00 – J.D. Overdrive
16:45 – Kruk
17:35 – The Answer
18:40 – Alcatrazz featuring Graham Bonnet
20:00 – TSA
21:30 – Whitesnake

Nie chcesz oglądać reklam? Ulepsz teraz

API Calls